Nieznany Świat, Nr 10/2002, s. 43.  

Poniższy komentarz jest częścią większego materiału o Planecie X albo Nibiru pt. ,,Fałszywy alarm" obejmującego teksty trzech innych autorów, przedruki z Nexusa oraz uwagi Redakcji.

Ignorancja i kasa

     Przyjrzałem się dość dokładnie całej sprawie, gdyż list przekazany przez redakcję jest w punkcie wyjścia przekonujący i brzmi wiarygodnie. Ponieważ z zagadnieniem tym nie miałem dotąd nic do czynienia, zajęło mi parę godzin, zanim wyrobiłem sobie o całej sprawie klarowną, negatywną opinię.
     Powiem krótko: nie warto sobie tym zawracać głowy, a Nieznany Świat powinien uczynić wszystko, by położyć kres rozpowszechnianiu fałszywego larum.

     Kierując się wskazówkami Waszej korespondentki przeczytałem praktycznie wszystkie internetowe strony powiązane bezpośrednio z reklamą książki Marka Hazlewooda. Piszę celowo: reklamą, gdyż już po paru przejrzanych stronach uderzyło mnie natrętne zachęcanie do jej kupienia. Ponieważ jednak moim celem było wyszukać konkrety, do których mógłbym ustosunkować się jako astronom — bo o to zostałem poproszony przez redakcję — nie ustałem w swoich dalszych poszukiwaniach. Doprowadziły one do następujących konkluzji:
     Przede wszystkim w materiałach, o jakich mowa, nie ma ani jednej solidnej informacji, która świadczyłaby o tym, że Planeta X została rzeczywiście odkryta. Jako astronom nie mogę więc niczego obalić ani potwierdzić. Wygląda na to, że autor po prostu całą rzecz sobie wymyślił, a zarówno położenie na niebie domniemanego obiektu, jak i przewidywany czas kataklizmu nie zostały poparte żadnymi naukowymi argumentami. Nie mówię już nawet o tym, że M. Hazlewood pomylił się w swoich wyliczeniach, gdyż on sam niczego nie wyliczał (bo i z czego?). Nie doszukałem się nawet informacji, o ewentualnym channelingu, za pośrednictwem którego mógł otrzymać wspomniane wiadomości. Po prostu zero informacji.
     Z drugiej strony, szczegółowe, pozorne doniesienia, których pełno jest w tekstach M. Hazlewooda, okazują się niespójne, naciągane lub wręcz wyssane z palca. Autor zastrzega się wprawdzie, że nie jest naukowcem, ale jednocześnie robi wszystko, żeby nieświadomego czytelnika przekonać, iż jego wywody są w pełni wiarygodne z powodu oczywistości i prostoty nie wymagającej żadnej wiedzy szczegółowej.

        W długim artykule, obejmującym jakieś 20 drukowanych stron Hazlewood wyczynia niesamowite, a zarazem wręcz prostackie wygibasy językowe mające bardzo klarowny wydźwięk. Chodzi o to, by zastraszyć czytelnika, że kataklizm jest tuż, tuż, a jednocześnie zasugerować mu, że w książce znajdzie receptę na uratowanie się z tej ogólnoświatowej katastrofy. Jest tam mnóstwo określeń typu (parafrazuję): jak ci życie niemiłe, nie czytaj dalej. Jeśli zależy ci na twoich najbliższych, na co jeszcze czekasz, kup książkę, a dowiesz się, gdzie zamieszkać, aby znaleźć się wśród kilkuset milionów ludzi, którzy przeżyją kataklizm. Zainwestowane teraz pieniądze będą procentować po katastrofie. Itp., itd. etc.
     Autorzy analizowanych tu internetowych tekstów raz po raz przywołują pewne wypowiedzi bardziej lub mniej znanych astronomów i oficjalne odkrycia (jak np. planetoid), jednak żadnemu z tych konkretnych odkryć nie przypisują tożsamości z Planetą X. Są to jedynie niezbyt zakamuflowane sugestie, że astronomowie od lat już obserwują tę planetę, istnieje natomiast spisek na szczeblu rządowym, który ma na celu zachowanie całej sprawy w tajemnicy i dlatego nie ujawnia się prawdy. Ci, którzy tak twierdzą, nie przejmują się w ogóle tym, że rzekomo ogłoszone początkowo, a później zatajone odkrycia, dotyczą nie jednego ciała, lecz różnych. W efekcie czytelnik odnosi wrażenie, że wszystkie te przypadki odnoszą się do Planety X.
     Mógłbym jeszcze napisać parę zdań na temat bezsensownych wywodów dotyczących ruchu Planety X między dwoma gwiazdami, Słońcem i jego towarzyszem, ale szkoda na to mojego i Waszego czasu.
     Podsumowując mogę stwierdzić, że jest to wyrafinowany chwyt reklamowy żerujący na ludzkiej naiwności.

     Od redakcji: Autor komentarza jest astronomem, pracownikiem Katedry Radioastronomii na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu.